Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polecam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polecam. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 stycznia 2012

Gra o tron...

Ostatnio mam coraz mniej czasu na coś co bardzo lubię, czyli na filmy i seriale. Praca, czy też inne obowiązki pochłaniają tyle czasu i energii, że wieczorami już na nic nie mam ochoty ;p Oglądam sporadycznie i to raczej te "sprawdzone" produkcje lub te, na które czekałem od dłuższego czasu. Jednym z takich seriali jest "Gra o tron". 


"Gra o tron" to ekranizaca pierwszego tomu bestsellerowej sagi Pieśń Lodu i Ognia autorstwa George'a R.R. Martina. Siedem Królestw Westeros to kraina przypominająca średniowieczną Europę, w której lato trwa przez dziesięciolecia, a zima może panować dłużej niż żyje człowiek. Dwie potężne rodziny są uwikłane w walkę o władzę na śmierć i życie. Nie ma w niej miejsca na honor i litość. Zdrada, pożądanie, intrygi i siły nadprzyrodzone wstrząsają czteroma stronami Królestw, a zażarta walka o Żelazny Tron niesie ze sobą nieprzewidywalne konsekwencje. (źródło



Jako fan fantazy, dla którego adaptacja Władcy Piercieni jest wzorcem do którego porównuje się inne ekranizacje, muszę stwierdzić, że produkcja HBO trzyma poziom. Świetnie zrobione sceny walki, bardzo dobre efekty specjalne, świetna gra aktorska, bardzo wysoki budżet (zresztą świetnie wykorzystany) - wszystko to sprawia, że serial ogląda się z zapartym tchem i z niecierpliwoscią wyczekuje kolejnego epizodu. Nie jest to cukierkowa adaptacja nastawiona na kasę, ale coś zrobionego z pasją.
Dla wszystkich fanów fantasy pozycja obowiązkowa :) Z niecierpliwością czekam na kolejny sezon :) 
Poniżej zwistun 1 sezonu :




Więcej o serialu możecie znaleźć tutaj.

sobota, 26 listopada 2011

Music...Birdy...

Wczoraj miałem trochę wolnego czasu, wiec poszperałem w sieci w poszukiwaniu czgoś nowego do posłuchania...No i tak natknąłem się na Birdy... Dziewczyna ma zaledwie 15 lat, a jej głos zwala z nóg. Każde wykonanie emanuje pewnością siebie i dojrzałością. Jej debiutancka płyta jest zbiorem coverów różnych artystów. Szczerze powiedziawszy nie kojarzę tych utworów z innych wykonań, jendak jej interpretacje na pewno zapamiętam. 
Z niecierpliwością czekam na jej własne kawałki, dzięki którym będziemy mogli poddać ocenie jej własną twórczość i zdecydować czy faktycznie jest taka zdolna, czy to kolejna świetna wykonawczyni coverów.  
Póki co zasłuchuję się w "Shelter". Emocje wręcz biją od tego numeru.  Mój zdecydowany faworyt ;)



I kolejny świetny kawałek...

piątek, 14 października 2011

Music...Zola Jesus...

Zola Jesus, czyli Rosjanka Nika Roza Danilova, mieszkająca na stałe w USA, to moje dzisiejsze "znalezisko". Natknąłem się przypadkiem na jej najnowszy utwór "Vessel",  promujący  wychodzącą 26 września płytę "Conatus".  Odsłuchałem kawałek tylko dlatego, że zaciekawiła mnie nazwa wykonawcy... Po przesłuchaniu stwierdziełm jednak, że muzyka jest jeszcze ciekawsze niż nazwa... 

Niepokojący (Zuzka twierdzi, że nawet bardzo ;p) i mocny głos, a także mroczne dźwięki sprawiły, że poszukałem więcej jej utworów. Z każdym kolejnym przesłuchanym kawałkiem lubiłem ją bardziej. Jej muzyka często zaliczana jest do gatunku muzyki gotyckiej, jednak sama artystka nie do końca chce być utożsamiana z tym stylem. Tworzy "ciemną" muzykę, gdyż uważa, że jest bardziej szczera. Jej styl jest mroczny, intensywny, powiedziałbym nieco psychodeliczny. Hmm... W sumie chyba nie brzmi to zachęcajaco, ale oceńcie sami :)

wtorek, 6 września 2011

Music...Lana Del Rey...

Lana Del Rey, a właściwie Lizzy Grant, to jak na razie nieznana szerszej publiczności wokalistaka o hipnotyzującym głosie. Wczoraj została przede mną "odkryta". Oby więcej takich perełek Asia wynajdowała :) Muzyka z pogranicza indie rocka i sad core. Powolne brzmienia uspakajają, jednka charakterystyczny, mocny głos nie pozwala zasnąć. 


Jedyną jej wadą jest to, że nie wydała jeszcze płyty... W sieci można znaleźć kilka kawałków, jednka na pełne wydawnictwo przyjdzie nam poczekać do przyszłego roku :) Z niecierpliwością czekam... Póki co możecie posłuchać jej utworów m.in. na YouTube. Jak Wam się podoba ?!








czwartek, 28 lipca 2011

Moby...Destroyed...

Destroyed  to ostatnio płyta, która zdecydowanie najczęściej gości na mojej "playliście". Niepokojąca i  usypiająca jednocześnie zabiera nas w podróż po różnych zakątkac globu. To płyta osobista, która powstała w hotelowych pokojach, poźną nocą, w przerwach między kolejnymi koncertami. To  niejako zaapis części życia artysty. 

Jak sam mówi : "Tytuł tego albumu wziął się z długotrwałych podróży - kiedy jesteś w trasie, nie masz ze sobą rzeczy, którymi oswajasz przestrzeń, które tworzą twój dom. Nie ma też przy tobie rodziny, przyjaciół, ludzie mówią w innym języku, jest inna kultura, inne ubrania... Będąc w rozjazdach, poruszasz się po obcych, anonimowych przestrzeniach. Masz wtedy wrażenie, że wszystko, co było ci bliskie, zostało zniszczone"
Czego się po niej spodziewać? Na pewno nie tanecznych przebojów i wielkich hitów w stylu  "Porcelain" czy  "Why Does My Heart Feel So Bad" (co nie oznacza, że utwory są gorsze). Destroyed to płyta, która nadaję się do samotnego słuchania, skłania do refleksji. Na płycie znajdziecie 15 klimatycznych utworów. Większość z nich to kompozycje w stylu chillout,ambient, downtempo. Polecam serdecznie.
Na koniec jeszcze jeden z moich ulubionych kawałków :

środa, 18 maja 2011

Music... Austra...

Austra to moje ostatnie odkrycie. Od 3 dni słucham nieprzerwanie ich płyty. Electro-pop w najlepszym wydaniu.

Zaczęło się od kawałka "Beat and the Pulse" promującego debiutancką płytę “Feel It Break”. Pierwsze luźne skojarzenie to Bjork. Jak się później okazało islandzka wokalistka, to obok Kate Bush, pierwsze  muzyczne inspiracje dla Katie Stelmanis - wokalistki grupy. Kolejne kawałki przywodzą mi na myśl skandynawskie gwiazdy - Robyn czy Kleerup - choć one w moim przekonianiu są bardziej taneczne. Austra jest mroczniejsza.
 Grupa pochodzi z Toronto, ale już w czerwcu będzie można ich posłuchać na żywo w PL. Zagrają 2 koncerty: 17 VI w Poznaniu i dzień później w Warszawie. Recenzent ze mnie żaden, więc pozostawiam Was z próbką ich umiejętności. Czekam na Wasze opinie.


czwartek, 10 marca 2011

Pozwól mi wejść...

Dzisiaj kolejny świetny film z mroźnej Szwecji : "Låt den rätte komma in". Oglądałem go już jakiś czas temu i zrobił na mnie ogromne wrażenie


 Zwyczajne szwedzkie miasteczko. Poznajemy dwunastoletniego Oskara, wrażliwego, zamkniętego w sobie chłopca, który jest prześladowany przez silniejszych kolegów w szkole. Pewnego wieczoru, na osiedlowych drabinkach, poznaje tajemniczą dziewczynkę - Eli. Od tego momentu pomiędzy dziećmi tworzy się  głęboka więź, której nie przeszkodzi nawet to, że Eli jest... wampirem.

Nie można powiedzieć, że jest to film o wampirach. Powiedziałbym , że jest to film o wielkiej przyjaźni jaka rodzi się między dwojgiem dzieci. Jest to film o samotności i wyobcowaniu, o pragnieniu zrozumienia, a także o sile rodzicielskiej miłości.

Film można podzielić na 2 części. W pierwszej z nich - "brutalnej" widzimy jak kochający ojciec (tak mi się wydaje) nie cofnie się przed niczym, w imię rodzicielskiej miłości. Zabija po to, aby Eli nie musiała tego robić. Naraża własne życie dla jej bezpieczeństwa. Z drugiej strony obserwujemy jak Oskar "radzi" sobie w szkole. Widzimy jak jest prześladowany przez silniejszych kolegów.
Druga część - ta bardziej romantyczna - pokazuje jak ewoluuje uczucie łączące Eli i Oskara. Atmosfera robi sie coraz bardziej ponura i mroczna - jedynie rozwijające się uczucie, łączące bohaterów dodaje nieco optymizmu.Wątki fantastyczne nie są tutaj głównym elementem. Reżyser wprowadza je stopniowo, tak aby nie zakłóciły głównego wątku.

 Gra aktorska jest niesamowita. Aktorka wcielająca się w postać Eli - drobna, wydawałoby się delikatna dziewczynka, w chwili gdy pragnienie krwi zwycięża, staje się drapieżnym stworzeniem. Również aktor odtwarzający rolę Oskara spisał się świetnie. Smutek, wyobcowanie i pragnienie przyjaźni w jego wydaniu wypadają bardzo przekonująco.
Minusem filmu są na pewno efekty specjalne, które w niektórych momentach mogą rozśmieszyć, uważam  jednak, że w tym akurat filmie pełnią one rolę drugoplanową i nie powinny wpływać na ocenę filmu.
Film zdecydowanie odbiegający od standardów hoolywodzkich "wampirzych filmów". Nie ma tu wartkiej akcji i świetnych efektów specjalnych. Jest za to surowa i mroźna Szwecja okraszona krwią. Jest klimat grozy i niepokoju. No i jest też miłość :)
Zdecydowanie polecam!!!

poniedziałek, 21 lutego 2011

Music - Burial

Dzisiaj muzycznie. Chciałbym Wam przedstawić jednego z moich ulubionych wykonawców. Burial.
Burial to pseudonim londyńskiego producenta, działającego na scenie dubstepowej. Podobno do 2008 roku jego prawdziwe imię i nazwisko znało tylko 5 osób.W lutym tego roku roku angielski "Independent" w artykule o jednej ze szkół, z której wywodzi się wielu muzyków, ujawnił, że prawdziwe imię i nazwisko artysty to William Bevan.  Początkowo słuchając jego utworów zastanawiałem sie jaki gatunek muzyczny reprezentuje. Stwierdziem, że klasyfikując go do elektroniki, nie robię dużego błędu...Tymczasem przeczytałem póżniej, że to co tworzy Burial to Dubstep. Nie będę się podejmował definiowania tego pojęcie ;) Co więcej, nie będę podejmował się recenzji jego 2 płyt z czysto muzycznego i fachowego punktu widzenia. W necie znalazłem ciekawe, rzeczowe i fachowe brzmiące recenzje. Tutaj i tutaj znajdziecie recenzję obu płyt a ciekawscy  dowiedzą się co to jest Dubstep.



Ze swojej strony mogę tylko dodać, że  zdecydowanie bardziej podobała mi się płyta "Untrue". Może to wynikać z tego względu, że ją jako pierwszą przesłuchałem. Wydawała mi się świeża. Łączyła w sobie rytmiczne bity, przy których noga sama rwał się do wybijania rytmu, z chilloutowymi elementami-pozwalającymi się odprężyć. To mnie w niej urzekło. Nie jest to płyta do " cichego słuchania". Mocny bas sprawia, że nabiera ona zupełnie nowego brzmienia w wersji "głośnej".  Zdecydowanie polecam!
 I na koniec chyba mój ulubiony kawałek:


czwartek, 10 lutego 2011

Spartacus...

Ostatnio mam coraz mniej czasu na pisanie i blogowanie. Praca w pełnym wymiarze - i to przed komputerem - sprawia, że po powrocie nie chcę mi się już przeglądać masy stron internetowych w poszukiwaniu czegoś ciekawego. W związku z tym, ostatnio pojawiały się tylko i wyłącznie moje zdjęcia. Dzisiaj jednak udało mi się wygospodarować nieco  czasu i chęci :) Mam nadzieję, że mimo wszystko będę miał na tyle silnej woli, zeby podtrzymywać częstotliwość wstawiania postów i ich różnorodność.
Dzisiaj chciałbym Wam powiedzieć o serialu, który wywarł na mnie, w zeszłym roku, dosyć duże wrażenie. Jest to Spartacus: Blood and Sand. 


Większość z Was zapewne kojarzy Spartakusa - niewolnika i zarazem wielkiego gladiatora, który  wzniecił powstanie niewolników w starożytnym Rzymie. Zwołał niesamowitą armię, która długo była niepokonana i spędzała sen z powiek ludzią będącym przy wladzy. Powstanie niestety zostało brutalnie stłumione. Sam Spartakus zginął.
I na tym schemacie została z grubsza oparta fabuła serialu. Zaznaczam, że z "grubsza". Masa jest tu wątków pobocznych, które bardzo ciekawie zostały wplecione w "życie Spartakusa" Od razu muszę powiedzieć, że wartość historyczna tego serialu jest raczej mała. Historia jest tutaj tylko tłem, dla pozostałych wydarzeń i efektów. 
Jeśli już jestem przy efektach, to należy powiedzieć, iż cały serial jest nimi wręcz przeładowany . Momentami są one aż zbyt nachalne, jednak z drugiej strony są one nijako nieodłączną częścią serialu. 
Mógłbym wyróżnić 3 znaki rozpoznawcze tego serialu:
1) krew, za każdym razem przesadnie rozlana, tworzona wręcz w artystyczne rozpryski; nawet mała kropla sprawia niesamowite wrażenie
2) seks - każdy z każdym, bez zahamowań, bez zakrywania czegokolwiek, w celi bądź willi lanisty - nie ma znaczenia, 
3) brutalność - odcięta głowa, ręka czy inne członki, zmiażdzony nos wszystko jest :)

Należy jednak zaznaczyć, ze jeśli chodzi o krew - wszelkie jej rozlewy, o brutalność  i same walki na arenie, jest to pokazane w klimacie komiksu, przez co scena nabiera zupełnie innego wyrazu. 




Po tym opisie mogłoby się wydawać, że to jakiś "porno horror", tak jednak nie jest. Poszczególne elementy, charakterystyczne dla tego serialu, zostały tak wpisane w fabułę, że nie powodują odrazy czy niechęci - zostały odpowiednio wyważone. Jeśli chodzi o grę aktorską i kreację poszczególnych postaci, muszę powiedzieć, że spisano się na medal. Postaci są bardzo charakterystyczne, nie sposób przejść obok żadnej z nich obojętnie. Każdy coś knuje, każdy dba jedynie o swoje dobro. 
Serial to dobra rozrywka - historii dzięki niemu na bank nie podszkolicie, prawd życiowych raczej w nim też za wielu nie znajdziecie. Przykładów do naśladadowań jak najbardziej też tam nie ma. Rozrywka? Tak, ją tam znajdziecie :) 
 Minusy?! Chyba tylko taki, że w drugim sezonie nie zobaczymy już Andy'ego Whitfield'a. Niestety odtwórca głównej roli poważnie zachorował Twórcy serialu postanowili, że w czasie kiedy Andy będzie sie, kurował nakręcą preguel(który obecnie jest emitowany), w którym Spartacus się nie pojawia . Niestety kuracja nie okazała się skuteczna na tyle, zeby Andy mógł wrócić do ciężkich treningów. W drugim sezonie zobaczymy już innego aktora w roli Spartacusa.  I nie jest to tylko serial dla facetów. Panie też tam znajdą coś dla siebie :)


Poniżej macie też zwiastun do pierwszego sezonu. Jeśli Wam sie nie spodoba, raczej nie ma co brać się za oglądanie serialu...


niedziela, 16 stycznia 2011

Jerycho..

Długo nie było u mnie żadnego wpisu o serialach. Dzisiaj nadrabiam zaległości i chciałbym napisać kilka słów o "Jerycho".
Co byście zrobili gdybyście na horyzoncie zobaczyli grzyba nuklearnego?! W takiej właśnie sytuacji zostali postawieni bohaterowie serialu, mieszkańcy tytułowego Jerycho. Wybuch wprowadza   niepokój i starch o własne bezpieczeństwo. Rodzi szereg niekończących się pytań. Czy tylko my ocaleliśmy?! Co z pozostałymi?! Czy to zamach?! Co dalej?! Te i masa innych pytań sprawiają, że codzienne problemy schodzą na drugi plan, system wartości obraca się o 180 stopni! Życie stawia przed bohaterami zupełnie nowe wyzwania. Muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, w której nic już nie będzie takie jak dawniej. Życie małego miasteczka w postapokaliptycznej rzeczywistości nabiera zupełnie inneo wymiaru. 
Tak po krótce przedstawia się fabuła. Muszę jednocześnie zaznaczyć, iż nie jest to serial wybitny. Zdarza się kilka wpadek, efekty nie zawsze stoją na najwyższym poziomie a fabuła przypomina sinusoidę, jednak w ostatecznym rozrachunku  zasługuje na uznanie. Serial nie przynosi też żadych wybitnych kreacji aktorskich. Poza głownymi bohaterami, Jakem i Hawkinsem, nikt się nie wyróżnia . Broni go jednak bardzo ciekawy temat i względnie dobrze przedstawiony  powrót ludzi do "normalnego życia". Serial ukazuje ludzką naturę w chwili zagrożenia. To jak ludzie jednoczą się wobec wspólnego niebezpieczeństaw, by za chwilę walczyć  wyłącznie  o własne dobro. Widzimy jak niewiele, w takich sytuacjach, dzieli uczciwego człowieka od spekulanta i złodzieja.
Serial w USA przyjął się średnio, żeby nie powiedzieć słabo. Zrealizowano tylko jeden z 6 zaplanowanych sezonów i zrezygnowano z dalszej emisji, ze względu na niską oglądalność. Po protestach fanów i petycji o przywrócenie serialu, nakręcone jeszcze 6 odcinków drugiego sezonu, które zakończyły serial.
Polecam w chwili wolnego czasu. 

środa, 17 listopada 2010

Ładunek 200/Gruz 200

Po rozpadzie ZSRR z polskich kin  niemal natychmiast zniknęły filmy naszego wschodniego sąsiada. Początkowo był to wyraz raczej niechęci wobec wszystkiego co rosyjskie, później zwyczajnie kryzys tamtejszej kinematografii . Odrodzenie przypada dopiero ok. 2003 roku, gdy koniunktura się poprawiła. Od tego czasu można zaobserwować  2 nurty  reprezentujące kino rosyjskie. Z jednej strony mamy do czynienia z historycznymi widowiskami (gloryfikującymi wielki i niezwyciężony ZSRR –nie zapominajmy, że w Rosji wg badań cały czas tęsknią za tamtymi czasami) i filmami fantasy obfitującymi w masę efektów specjalnych, których nie powstydzili by się producenci z Hollywood. O ile te drugie są dosyć uniwersalne i znajdują swoich odbiorców również poza granicami Rosji, o tyle historyczne megaprodukcje, ze względu na typowo rosyjski punkt widzenia,  nie cieszą się już tak dużą popularnością za granicą. Jeśli chodzi o drugi nurt, to tutaj mamy do czynienia z kinem, nazwijmy to,  ambitnym, realizowanym  z myślą o widzu bardziej wymagającym. Tego typu filmy zazwyczaj pokazywane są na specjalnych festiwalach, pokazach i to one bardzo często zwracają uwagę zagranicznej publiczności. Często też są doceniane na zagranicznych festiwalach, jako filmy pokazujące gorzką rzeczywistość czy też bez słodzenia ukazujące narodowe przeżycia. Dzisiaj chciałbym Wam przedstawić film reprezentujący ten drugi nurt.  Filmem tym jest Ładunek 200.


Był to mój 3 film rosyjski jaki widziałem w życiu. Wcześniej były produkcje fantasy Straż Dzienna i Straż Nocna  (chciałbym żeby u nas powstawały takie filmy fantasy) Po obejrzeniu zapowiedzi w Tv stwierdziłem, że to będzie film dla mnie. I się nie zawiodłem…

Jest rok 1984, czasy pierestrojki, totalitaryzm w ZSRR ma się ku końcowi. Przenosimy się do prowincjonalnego miasteczka, w którym, po wyjściu do klubu, w tajemniczych okolicznościach znika córka sekretarza okręgowego komitetu Partii Komunistycznej. Tego samego wieczoru, w domu na przedmieściach miasteczka, zostaje popełnione brutalne morderstwo. Oba śledztwa prowadzi kapitan milicji Żurow.


Sam obraz przedstawionego miasteczka,  Leninska, wprowadza w nastrój filmu.  Pełen rur i dymu, obskurnych budynków i przygnębionych mieszkańców. Miejsce bez nadziei na lepsze jutro , metalowe pustkowie.  Jak przeczytałem w jakiejś recenzji „ w tym filmie nie będzie punktu zwrotnego, będzie miejsce zwrotne”. I tak autor przenosi nas na przedmieścia, do nielegalnej bimbrowni, gdzie splatają się losy naszych bohaterów. To tutaj trafia nasza główna bohaterka Andżelika, to w tym miejscu rozpoczyna się jej dramat, to tutaj poznajemy prawdziwe oblicze Żurowa. Od tego momentu reżyser nie ma dla nas litości. Serwuje nam festiwal bezsensownego okrucieństwa pokazywanego  w bardzo realistycznych obrazach. Nie ma tu miejsca na współczucie i litość.  Żurow  zabiera dziewczynę do swojego mieszkania. W  jednym z pokoi  tworzy dziewczynie piekło, wobec którego seksualna przemoc, której padał ofiarą w bimbrowni, wydaje się niczym.

Film jest naprawdę mocny. Długo po zakończeniu seansu poszczególne sceny nie dawały mi spokoju. Zastanawiałem się skąd taka skala okrucieństwa w komendancie, skoro to on powinien stać na straży prawa?!  Bałabanow pokazuje nam społeczeństwo doszczętnie zepsute, wyzbyte z jakichkolwiek uczuć, pozbawione zdolności racjonalnego postrzegania.  Społeczeństwo przesiąknięte nienawiścią i chęcią nieuzasadnionej zemsty.  Oglądałem film z wielkim zaciekawieniem i co chwilę przecierałem oczy ze zdumienia. Film pozostawia w głowie pustkę, jeden wielki znak zapytania…

Jako, że ostatnimi czasy zwracam coraz większą uwagę na muzykę w filmie nie mogę nie wspomnieć o tej z Ładunku 200. Jest ona świetnym dopełnieniem filmu, potęguje poszczególne obrazy, nadaje filmowi jeszcze większej mocy. Rosyjskie słowa mogą śmiesznie brzmieć (przynajmniej dla tych , którzy nie mieli styczności z tym językiem) ale w tym wypadku potęgują absurdalną nienawiść bijącą z ekranu. Film polecam, jako jeden z lepszych jakie widziałem.

środa, 27 października 2010

Music...

  Dzisiaj krótko o tym co w ostatnim czasie króluje na mojej PlayList w Winampie, a są to dwie płyty.

Otóż zacznę od polskiego akcentu, jakim niebywale jest Monika Brodka i  jej nowa płyta Granda. 

Zwyciężczyni którejś  z kolei edycji Idola zawsze grała coś miłego dla ucha, ale byłem daleki od zachwytu nad jej twórczością. Była to była, nie to nie i już! Przez ostatnie cztery lata milczenia większość spisywała ją na straty. Ot, kolejna gwiazdka ze stajni Idola, która się nam wypaliła.  Zupełnie bez emocji oczekiwałem na jej nową płytę – o ile można powiedzieć, że w ogóle oczekiwałem.  W końcu gdzieś przeczytałem, że ta „nowa Brodka” , dosłownie i w przenośni, jest naprawdę świetna. Pomyślałem co mi szkodzi i odpaliłem na Onecie. Jakież było moje zaskoczenie kiedy przesłuchiwałem tę płytę! To jest Brodka?? Ta Brodka z Idola?? Przecież to zupełnie inny głos, zupełnie inne rytmy, zupełnie inna muzyka. Pierwsza myśl jaka mi się przewinęła po przesłuchaniu to, to, że dziewczyna uwolniła się od wytwórni, skończył jej się „idolowski”  kontrakt i wreszcie mogła pokazać pełnię umiejętności. Druga myśl „ Gdzieś to słyszałem”. Nosowska?! Kulka ?!Może Peszek?! Nieistotne. Podoba mi się jak cholera!  Opinie  krążące o albumie są w większości pochlebne. Eklektyczny ,szalony, pokręcony, odważny, eksperymentalny, niebanalny to tylko te najczęściej pojawiające się określenia Grandy. Dla mnie Brodka zrobiła wielki krok do przodu.  Przeskoczyła swoje dotychczasowe dokonania o kilka poziomów.  Wymieszała na płycie folk z elektroniką, rytmy góralskie i orientalne. Dodatkowym smaczkiem krążka są teksty, które nie rzadko intrygują, a do tego wpadają w ucho. Trzeb przyznać, że Brodka świetnie przepracowała ostatnie lata. Zaserwowała nam płytę świeżą, energetyczną, pełną niespodzianek i co najważniejsze świetną. Zdecydowanie polecam. Mały przedsmak znajdziecie tutaj, tutaj i tutaj :)

Druga płyta, którą chciałbym dzisiaj zaprezentować to krążek brytyjskiego zespołu Hurts-"Happiness". 

Pojawili się w zeszłym roku, w internecie gdzie przebojem okazał się utwór "Wonderful Life".  Później było już tylko lepiej. Amatorskie teledyski umieszczane w necie sprawiły, że zrobiło się o nich głośno. 6 września ukazała się ich debiutancka płyta. Przyznaje bez bicia, że usłyszałem o niej zaledwie 2 tygodnie temu – podczas FW. W K-magu prezentowali się naprawdę obiecująco. „Najbardziej stylowa płyta roku” – tak brzmiał napis i powiem, że szczerze mnie zaintrygował.  Zacząłem słuchać płytę. Pierwszy kawałek OK. Jedziemy drugi. I tu niemiłe zaskoczenie.  Pojawia się Wonderful Life – mój osobisty radiowy przebój ostatnich tygodni. Piosenka mi się podoba, ale nie w ich wykonaniu. Tzn spodziewałem się kogoś innego wykonującego ten utwór. Wszyscy, ale nie oni. Ale OK. Jedziemy dalej. Kolejne utwory i kolejne małe rozczarowanie. Jest w sumie ok. Miło , przyjemnie, rytmicznie, zalatuje popem. POP! No waśnie. To zupełnie nie pasowało mi do stylistyki, którą sobie ułożyłem w głowie. Po przeczytaniu reklamy w K-magu nie tego się spodziewałem. Stylowi panowie mieli śpiewać bardziej alternatywnie – kurcze sam nie wiem jak to określić. Ogólnie rzecz biorąc płyta jest naprawdę fajna, miło się jej słucha, wpada w ucho i nadaje się do radia. Może zalatuje trochę Depeche Mode połączonym z Pet Shop Boys, ale jest naprawdę fajnie. Są młodzi i na pewno jeszcze ukształtują swój własny styl.

Mimo wszystko czuje pewien  niedosyt. Czegoś mi tu brakuje, chociaż sam nie wiem czego.  Narzekam, ale polecam. Można miło spędzić czas. Dla kogoś, kto nie oczekiwał od tej płyty niczego, będzie zapewne świetna .  Do psłuchania tutaj, tutaj i tutaj:)

Miłego słuchania.

poniedziałek, 11 października 2010

Carnivale...

Niepokojący, intensywny, genialny to tylko kilka epitetów jakimi bywa określany Carnival. Serial niesamowity pod każdym względem – aktorskim, muzyczny, scenograficznym … Oglądając ten serial delektujemy się każdym jego elementem. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik.

Ale do rzeczy : Rok 1934.Po śmierci matki, Ben Hawkins (Nick Stahl), poszukiwany za morderstwo uciekinier z gangu, dołącza do podróżującej po całym kraju trupy cyrkowców. Po dołączeniu do cyrku, obdarzony nadprzyrodzonymi zdolnościami Hawkins, świadomie zaczyna wykorzystywać swój dar: czyni cuda, uzdrawia chorych, uwydatnia nikczemność złych lub szlachetność dobrych ludzi. Jego uczynki dają świadectwo mocy Dobra. Ale obok Dobra czai się także Zło... (źródło Filmweb)

Siadając do tego serialu liczyłem na dobrą rozrywkę, zabicie czasu, ot tyle, ale że się myliłem przekonałem się już po pierwszym odcinku.

Serial nie jest zwykła komercyjną papką… wręcz przeciwnie - jest inteligentny,ma w sobie coś magicznego - i nie mówię tu tylko o nadprzyrodzonych mocach Bena i różnych cyrkowych dziwakach. Od pierwszej minuty hipnotyzuje, wciąga i nie pozwala oderwać się od monitora. Muzyka kręci niesamowicie, ” miażdży klimatem”, sprawia że serial nabiera zupełnie innego znaczenia. Jest jego dopełnieniem, bez którego straciłby na wartości.

Aktorstwo stoi na najwyższym poziomie. Każda z postaci, nawet ta z drugiego planu, wnosi do serialu coś od siebie, dodaje mu charakteru. Brak tu jest postaci jednoznacznych. Każdy ma swój sekret, każdy jest inny!

Kurcze, jak dla mnie ten serial nie ma słabych stron – no może poza jedną – kończy się na 2 sezonie, bo przegrał walkę z komercyjnymi hitami. Zakończenie jest otwarte, ale nie ma szans na kontynuację. Dziwi mnie tylko decyzja HBO (bo to właśnie HBO wypuściło ten serial) o zakończeniu realizacji tego serialu. HBO znane jest przecież z wielkich produkcji - wystarczy wspomnieć Sześć stóp pod ziemią, Kompanię braci, Deadwood, The Sopranos, Sex&City, The Wire.

Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników dobrego kina. Szukacie napięcia, gęstej atmosfery, tajemniczości, świetnej muzyki, aktorstwa na najwyższym poziomie, świetnej fabuły i scenografii?? Dobrze trafiliście. Carnival jest dla Was!!! Polecam!!!